Choć wydana w 2018 roku gra Vampyr nie okazała się w ostatecznym rozrachunku produktem wybitnym, to jednak dzieło studia DONTNOD Entertainment zaproponowało kilka wartych uwagi rozwiązań, których próżno szukać w konkurencyjnych tytułach. Do naszych ulubionych należy kwestia pozbywania się ciał zabijanych przez Jonathana Reida cywilów, którzy nie trafiają w wirtualny niebyt, ale zgodnie z logiką lądują na miejscowym cmentarzu.
Deweloperzy uwzględnili w grze Vampyr kilkudziesięciu bohaterów niezależnych, których kondycja przekłada się na stan poszczególnych dzielnic Londynu. Mieszkańców miasta można leczyć z różnorakich chorób, aby zwiększyć szanse społeczności na przetrwanie, lub odwrotnie, zabijać ich dla własnych korzyści. Eliminowanie bandy obdartusów dostarcza krwi naszemu śmiałkowi (wpływa tym samym na zwiększenie jego doświadczenia), ale jest również prostą drogą do totalnego upadku. Jeśli przesadzimy z mordowaniem cywilów, szybko zorientujemy się, że kolejne części miasta osiągają stan krytyczny, a co za tym idzie, na ulicach pojawią się bezlitosne potwory.
Ta prosta zależność zmusza nas do ostrożnych manewrów i podejmowaniu decyzji o „być, albo nie być” rezydentów Londynu. Z punktu widzenia autorów gry Vampyr, każdy cywil ma znaczenie – dosłownie i w przenośni. Nic zatem dziwnego, że deweloperzy zdecydowali się mocniej podkreślić fakt ich absencji, jeśli wpadniemy w szał zabijania. Na pierwszy rzut oka zmienia się tutaj niewiele – bohater niezależny jest po prostu wymazywany z mapy, a jego odejście wpływa na kondycję dzielnicy. W rzeczywistości jednak mieszkańcy nie znikają z gry permanentnie, bo każdy zgon odnotowywany jest… na miejscowej nekropolii.
Mowa tutaj o cmentarzu Stonebridge, który obowiązkowo odwiedzamy w trzecim rozdziale głównego wątku fabularnego. Jeżeli zabiliśmy wcześniej jakiekolwiek osoby, z pewnością zauważymy, że część nagrobków jest tutaj interaktywna. Po podejściu do celu, możemy na nim kliknąć i dowiedzieć się, że właśnie w tych miejscu pochowano danego delikwenta. Jak nietrudno się domyślić, im więcej osób zamordujemy, tym więcej nagrobków stanie się klikalnych.
Trzeba uczciwie przyznać, że jest to całkiem przyjemny detal – szkoda jednak, że autorzy nie pokusili się o parę linijek tekstu, które opisywałyby unicestwionego człowieka.