Liu Kang wykonywał Fatality w pierwszym Mortal Kombat, ale nie zabijał rywala

Liu Kang jest bez wątpienia jednym z najważniejszych bohaterów w uniwersum Mortal Kombat. Chiński fajter pojawił się już w debiutanckiej odsłonie tej serii i to właśnie on wygrał morderczy turniej, pokonując zarówno czterorękiego Goro, jak i czarnoksiężnika Shang Tsunga. Liu Kang mocno ewoluował w sequelach i dziś trudno uwierzyć, że początkowo była to postać, która ewidentnie stroniła od przemocy. Dość powiedzieć, że to właśnie mnich z klasztoru Shaolin jest pierwszym wojownikiem w historii cyklu, który nie zabijał swoich rywali po zakończeniu pojedynku, mimo że wykonywał Fatality. Jak to jest możliwe? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, musimy cofnąć się do 1992 roku, kiedy wspomniana produkcja trafiła do salonów gier na automatach coin-op.

27 lat temu Mortal Kombat szturmem podbiło serca fanów mordobić, głównie dzięki realistycznej – jak na tamte czasy – grafice i olbrzymiej wręcz dawce przemocy. Nie dość, że poszczególni wojownicy wyglądali jak żywi, to na dodatek po wielu uderzeniach można było zobaczyć na ekranie „fontanny” krwi. Jakby tego było mało, pojedynki w Mortalu nie kończyły się odebraniem przeciwnikowi całej energii życiowej. Każda postać miała na podorędziu finiszera, którym po prostu kończyła żywot rywala. Brutalne Fatality, bo pod taką nazwą znamy te sekwencje ciosów, stały się wizytówką serii, bez której nie wyobrażamy sobie dziś żadnej jej odsłony.

Finiszerów było w pierwszej grze siedem, po jednym dla każdej grywalnej postaci. Scorpion spalał nieszczęśników do kości, Sub-Zero wyrywał oponentom kręgosłup, a Kano wyciągał serce z klatek piersiowych, oczywiście bez znieczulenia. Swoje Fatality miał także Liu Kang, ale w porównaniu do innych bohaterów, nie było ono aż tak brutalne. Chińczyk zbliżał się po prostu do przeciwnika efektownym doskokiem i uderzał go pięścią w podbródek. Cios ten nie powodował śmierci rywala, mimo że każdy delikwent po upadku nie wykazywał znaków życia. Aby podkreślić ten fakt, autorzy celowo odeszli w tym przypadku od charakterystycznego dla finiszerów przyciemnienia ekranu (swoją drogą, zabieg ten stosowany jest do dziś). Ilekroć Fatality wykonywał Johnny Cage czy Rayden, taki efekt był widoczny. Liu Kang był jedyną postacią, która go nie miała.

Pierwsze fatality Liu Kanga, które formalnie nie zabijało przeciwnika. Zdaniem wielu, najsłabsze.

Deweloperzy wytłumaczyli później dlaczego zdecydowali się na taki krok. Według nich Liu Kang reprezentował w turnieju słynny klasztor Shaolin, a szkolących się w nim mnichów obowiązywał zakaz mordowania ludzi. Z oczywistych względów stosował się do niego również bohater tego tekstu i dlatego jego finiszer pozbawiał przeciwników przytomności, ale ich nie zabijał.

Gdyby autorzy gry byli konsekwentni w swojej decyzji, Liu Kang nie mógłby zrzucać rywali z kamiennego mostu w „jedynce” i nadziewać ich na kolce. Taką możliwość mamy w lokacji The Pit, gdzie zwykły uppercut po drugiej wygranej rundzie pozwala posłać każdego przeciwnika do piachu. Autorzy nie zablokowali tego morderstwa Kangowi, co generalnie uznaje się za duże niedopatrzenie.

Fani postanowili naprawić „błąd” deweloperów i po latach przygotowali różne animacje, przedstawiające krwawe finiszery Liu Kanga w pierwszym Mortalu. To jedna z nich.

Podczas opracowywania sequela mordobicia, deweloperzy nie byli już dla Liu Kanga tak pobłażliwi. Oba wykończenia przewidziane dla chińskiego wojownika pozbawiały życia rywali w dość brutalny sposób. Co ciekawe, ten fakt również spróbowano uzasadnić fabularnie. Zdaniem autorów, Kang w „dwójce” był renegatem, który nie przywiązywał już tak dużej wagi do nauk wpajanych w klasztorze Shaolin. Ten ostatni przestał zresztą istnieć, bo wszyscy mnisi zostali wcześniej unicestwieni przez armie Shao Kahna. Chińczyk mógł więc zostać wyposażony w brutalne finiszery, a pierwsze Mortal Kombat pozostało jedyną odsłoną serii, gdzie występuje bezkrwawe Fatality.