Pracownicy studia Bend postanowili w dość niecodzienny sposób zamieścić dowody swojego istnienia w grze Days Gone. Amerykańscy deweloperzy wykorzystali w tym celu jeden z przerywników filmowych, który oglądamy pod koniec kampanii, w najbardziej wysuniętej na południe części Syfu (tym mianem bohaterowie określają świat zamieszkany przez świrusów, czyli ofiary epidemii wirusa zamieniającego ludzi w żądne krwi istoty). Zakładamy, że do tej lokacji da się później powrócić po wykonaniu misji, więc dla porządku dodamy, że rzecz dzieje się na terenie kampusu uniwersyteckiego, w jednym z pomieszczeń głównego budynku kompleksu.
Przemierzając opustoszałe korytarze, Deacon dociera w końcu do sali wypełnionej zwłokami i przytomnie zauważa, że jej lokatorzy nie ulegli transformacji w świrusów. Szybki rzut oka na zlokalizowaną tuż obok tablicę tłumaczy, co się tutaj wydarzyło. Wykładowcy i studenci zabarykadowali się w pomieszczeniu po wybuchu epidemii, a gdy zorientowali się, że raczej nie uda im się cało wyjść z opresji, postanowili zachować godność i odebrać sobie życie. Główny bohater po dotarciu na miejsce widzi więc wysuszone ciała ofiar zbiorowego samobójstwa.
Z punktu widzenia easter egga ważne jest przede wszystkim to, że zgromadzeni w sali ludzie przed śmiercią podpisali się imieniem i nazwiskiem na tablicy. Gra sugeruje nam, że znajdują się na niej personalia wszystkich samobójców, choć wydaje się, że w rzeczywistości podpisów jest więcej, niż leżących wokół trupów. Nie ma w tym nic dziwnego. Widniejące na planszy autografy należą tak naprawdę do pracowników studia Bend, którzy pracowali nad Days Gone.
Nie wiemy, czy na tablicy widnieją podpisy wszystkich zainteresowanych (część z nich trudno rozszyfrować, niektórzy użyli pseudonimów), ale sporo kluczowych dla produkcji postaci na pewno jest obecnych. Z łatwością można rozpoznać podpis Erika Jensena (głównego projektanta otwartego świata) czy Russa Severe’a – szefa zespołu grafików odpowiedzialnego za wygląd otoczenia. W sumie wpisało się około osiemdziesięciu osób.

Trzeba uczciwie przyznać, że autorzy wybrali dość oryginalny sposób na uwiecznienie się w grze. Oczywiście podpisy na tablicy to nic nadzwyczajnego – widzieliśmy w przeszłości takie numery – ale umieszczenie ich w kontekście zbiorowego samobójstwa to już zupełnie inna para kaloszy.