Popularne serie bijatyk mają to do siebie, że w ich kolejnych odsłonach nowe postaci wprowadza się oszczędnie. Deweloperzy tego typu gier wychodzą ze słusznego założenia, że fani preferują doskonale znanych bohaterów, więc nie uszczęśliwiają ich na siłę świeżynkami, zwłaszcza, że debiutujący wojownicy siłą rzeczą muszą zabrać miejsce przedstawicielom starej gwardii. Eksperymenty z mieszaniem składem przynoszą jednak zamierzone efekty i często zdarza się, że „nowi” zyskują sympatię miłośników danego cyklu. O wiele rzadziej dochodzi jednak do sytuacji, kiedy wprowadzana postać okazuje się być kompletnie nietrafiona i to do tego stopnia, że w równym stopniu nienawidzą jej zarówno fani, jak i twórcy gry.
Taką postacią bez wątpienia był Hsu Hao, który zadebiutował w grze Mortal Kombat: Deadly Alliance, czyli piątej odsłonie tego cyklu. Mongolski wojownik zawiódł niemal w każdym aspekcie – wyglądał jak nieudana krzyżówka M. Bisona z Zangiefem (obaj panowie znani są z konkurencyjnego Street Fightera), walczył w dość groteskowy sposób i po prostu średnio pasował do koncepcji tej produkcji. Fajter nie przypadł również do gustu deweloperom, którzy przecież powołali go do życia. John Vogel żartował nawet w jednym z wywiadów, że śmierć Hao w zakończeniu Jaxa została uznała za kanoniczną, by ów jegomość nigdy nie miał szansy trafić do podstawowego zestawu zawodników. Mongoł tak naprawdę pojawił się jeszcze w Armageddonie, ale trudno uznać to za wyczyn, skoro produkt ten zbierał do kupy wszystkich wojowników z poprzednich odsłon serii, a jak wszystkich, to wszystkich bez wyjątku.
Powrót Hao w kolejnych grach również nie był brany pod uwagę. Na długo przed premierą deweloperzy zarzekali się, że kontrowersyjny wojownik na pewno nie pojawi się w grze Mortal Kombat z 2011 i jej następczyni – Mortal Kombat X. Jakby na potwierdzenie tych słów, Hsu Hao zaznaczył swoją obecność w komiksie promującym „dziesiątkę”, ale szybko został tam unicestwiony. Z oczywistych względów Hsu Hao nie otrzymał też szans na występ w „jedenastce”, chyba, że za takowy uznamy mały easter egg.

W grze Mortal Kombat 11 Erron Black wchodzi na arenę trzymając niewielki worek pod pachą. Kiedy przybysz z Dzikiego Zachodu (swoją drogą, to jest właśnie przykład nowej postaci która przypadła do gustu fanom) staje przed obliczem swojego rywala, rzuca na ziemię worek, a z niego wytacza się głowa jakiegoś nieszczęśnika. Po bliższej analizie okazuje się, że należała ona właśnie do Hsu Hao. Świadczy o tym nie tylko leżący obok kapelusz, ale również charakterystycznie przycięty zarost Mongoła.
W ten sposób autorzy dość jasno zasugerowali, że Hsu Hao prędko (o ile w ogóle) nie powróci do serii Mortal Kombat. Jednocześnie jest to fajny smaczek dla miłośników serii, którzy mięśniaka z Mongolii od dawna nie traktowali poważnie. Co ciekawe, podobny los spotkał Ermaca (jego ciało wbite na pal możemy zobaczyć w Krypcie), ale tu akurat lamenty są uzasadnione, bo sporo osób darzyło zamaskowanego wojownika sympatią.