Dodatek Hellfire do gry Diablo został wydany wbrew woli studia Blizzard North

Nie jest żadną tajemnicą, że pierwszy i ostatni dodatek do pierwszej odsłony serii Diablo nie został stworzony przez firmę Blizzard North. Opracowaniem produktu zajęło się amerykańskie studio Synergistic Software, które zresztą niedługo potem zostało zamknięte. Choć na pudełku Hellfire znalazła się adnotacja, że jest to jedyne autoryzowane rozszerzenie gry Diablo, autorzy pierwowzoru nie tylko nie przyłożyli do niego ręki, ale nie byli też zadowoleni z efektu końcowego. „Zamieć” tak mocno odcięła się od niechcianego tytułu, że w kolejnych latach przestał on być dystrybuowany w jakiejkolwiek formie – zarówno tej klasycznej (pudełkowej), jak i cyfrowej.

Nieco światła na powstanie kłopotliwego dodatku rzucił niedawno David Brevik, czyli były szef Blizzard North i główny pomysłodawca gry Diablo. Amerykanin zdradził podczas krakowskiej imprezy Digital Dragons, że idea stojąca za opracowaniem rozszerzenia została zaakceptowana przez jego zespół i powstał nawet specjalny dokument z wszystkimi wytycznymi dotyczącymi jego zawartości.

W tym czasie Blizzard North kładł już podwaliny pod drugą odsłonę cyklu, dlatego mógł to być jedyny wkład studia w cały projekt. Ku zaskoczeniu Brevika, deweloperzy z Synergistic nie tylko nie wzięli pod uwagę uwag twórców pierwowzoru, ale przygotowali zupełnie inny produkt. Pracownicy Blizzarda mocno przeciwstawili się pomysłowi sprzedaży takiego dodatku, ale ten wbrew ich woli został jednak wydany. Dystrybucją gry zajęła się firma Sierra On-Line, która wówczas miała tych samych właścicieli, co „Zamieć”.

Hellfire to jedyny produkt z serii Diablo, który nie był oficjalnie wspierany tytułem pierwowzoru. Gra funkcjonowała pod swoją własną nazwą, a marka należała do firmy Sierra On-Line.

Hellfire trafiło do sprzedaży w listopadzie 1997 roku, blisko rok po premierze pierwszego Diablo. Blizzard nigdy nie był zainteresowany sprzedażą gry i po latach zignorował nawet wykupienie wygasłych praw do tej marki. Wydanie rozszerzenia miało jednak swoje pozytywne skutki – brak rzeczywistego nadzoru nad projektem sprawił, że firma wywalczyła sobie niezależność w podejmowaniu kolejnych decyzji dotyczących ich tytułów.